Monday, March 30, 2009

Koniec gazety wieści sama gazeta

I jeszcze jeden post w odniesieniu do publikacji Tomasza Wróblewskiego.
To niesamowite, że w Rzeczpospolitej, bardzo renomowanym tytule, zresztą tytule, który czeka na kupca, pojawia się publikacja wieszcząca szybszy koniec tradycyjnej prasy niż nam się wydaje.
Co ciekawe nie chodzi tu tylko o kwestię, spadku czytelnictwa. Ogromnym problemem wydaje się cała kwestia utrzymania potężnej infrastruktury wydawcy i sztabu ludzi. Do tego dochodzi problem konkurencji w dostarczaniu informacji. Trzeba zwiększać aktualność i szybkość w przekazywaniu danych. Wydaje się, że przy konieczności ograniczania kosztów, spadku przychodów reklamowych jest to nie możliwe do pogodzenia...

Poniżej przedstawię, słowami analityka PRESS-SERVICE Monitoring Mediów, streszczenie tej publikacji. Oczywiście zachęcam do jej lektury również w całości w weekendowej Rzepie.

Ziściło się to, co jeszcze rok temu było jedynie hipotezą. Papierowa gazeta przestaje być produktem codziennego użytku. Za pięć, a może już za trzy lata zabraknie jej w kiosku koło -ciebie, nie przeżyje kolejnej fali cięć prenumeraty w biurach. Zniknie. Zostanie kawiarnianym kaprysem, nostalgią za minioną epoką. Coś jak płyta winylowa, stoi na półce dobrze widoczna, ale w domu nie ma nawet gramofonu, żeby jej odsłuchać.„My, dziennikarze, powinniśmy być zachwyceni. Od czasów pierwszych starożytnych publikacji nigdy nie mogliśmy liczyć na taki odzew i udział czytelników. Darmowy dostęp do informacji jest olbrzymią zdobyczą cywilizacyjną. Sęk w tym, że nikt nie wie, jak i kto ma za to płacić. Na czym ma polegać ten nowy wspaniały biznes, skoro praca dziennikarza coraz częściej oddawana jest za darmo. Z czego żyją dziś gazety Głównie z cięcia kosztów. Malejące wpływy reklamowe nie są już w stanie utrzymać rozbudowanych i ambitnych struktur redakcyjnych z lat 70. i 80. Jeżeli jeszcze utrzymują się przy życiu, to tylko dzięki radykalnym redukcjom i obniżonym standardom. W Polsce nie mamy dziś jednej gazety, która nie zwalnia dziennikarzy i nie redukuje plac. Jedni pozbawiają się słabszych i mało wydajnych dziennikarzy, a inni tną do spodu. Często ryzykując, że większa epidemia grypy uniemożliwi skompletowanie gazety” – podaje Rzeczpospolita.

„Ogólnopolskie tytuły i te resztkami sił pretendujące do bycia ogólnopolskimi wykazują niezwykłą kreatywność w łataniu zdziesiątkowanych redakcji. Jak łysiejący mężczyzna zaczesujący braki, tak redakcje próbują łączyć działy, najmować stażystów, a ostatnio posiłkować się amatorami - tzw. dziennikarzami społecznymi. W miejsce krajowej publicystyki kupują od hurtowników teksty brytyjskich czy amerykańskich komentatorów. W kilku redakcjach dziennikarze zostali sprowadzeni do roli przeklepywaczy - przepisują informacje ściągnięte ze stron internetowych. Poważne wydawnictwa rezygnują z agencji prasowych i serwisów informacyjnych. Byłby to jeszcze niewielki problem, gdyby nie to, że dla swoich potrzeb podkradają serwisy ze stron internetowych konkurencji. Informacje PAP czy Reutersa zabarwiają kilkoma wypowiedziami, dla niepoznaki zmieniają kolejność akapitów i drukują” – czytamy w Rzeczpospolitej.

Źródło: Rzeczpospolita, Tomasz Wróblewski, 2009-03-28, str. A22

Ryba zawinięta w gazetę

Rynek prasowy zmienia się szybciej niż nam się wydaje. Te zmiany są tak dramatyczne, że nawet same tytuły prasowe zaczynają pisać o tej sytuacji. Co ciekawe, dzieje się to na łamach tytułu, który właśnie poszukuje kupca i inwestora jednocześnie... W Rzeczpospolitej z 28 marca można było przeczytać następującą historię:
„5 listopada 2008 roku dzwoniłem do przyjaciół w Ameryce, żeby zachowali mi egzemplarz Chicago Tribune" z nocy wyborczej prezydenta Obamy. Mam wszystkie pierwsze strony z rodzinnych miast prezydentów od wyborów Roosevelta. Teraz mam i numer z Obamą, tyle że fabrycznie foliowany z eleganckim nadrukiem wydanie pamiątkowe", nigdy nieotwarty. Wydawca wiedział, że tego egzemplarza nikt nie kupi dla newsów. Ani nawet dla poszerzonych analiz i przenikliwych komentarzy. Wszystko zostało skonsumowane, zanim jeszcze ruszyły maszyny drukarskie. Newsy wszyscy znali z telewizji, a jeżeli szukali głębszych analiz, to znaleźli je w Internecie. Komentatorzy swoje błyskotliwe puenty powtórzyli w radiu, opublikowali w blogach i pewnie zdążyli odpowiedzieć na kilka szyderczych uwag czytelników, zanim gazeta trafiła na ulicę. Tradycyjne wydanie warte jest tyle co pamiątka. Informacja w gazecie stalą się bezwartościowa”.

W tym samym materiale jest jeszcze jeden ciekawy fragment, ilustrujący dewaluację tradycyjnej gazety.
„W lutym tygodnik „Time" dał symboliczną okładkę - rybę zawiniętą w gazetę. Obrazek w zasadzie wystarcza już za odpowiedź na tytułowe pytanie: Jak ocalić gazetę ". Jak ocalić coś, czego nikt nie potrzebuje. W 2008 roku 43 proc. informacji pozyskiwaliśmy z Internetu. Jeszcze dwa lata temu to było zaledwie 24 proc. Co więcej, z roku na rok rośnie popyt na informacje. Według Pew Research Center czytamy dziś średnio trzy razy więcej newsów niż dziesięć lat temu, lecz płacimy za dostęp do informacji cztery razy mniej. Nie tylko czytamy, ale też idziemy tropem informacji. Skaczemy z linku na link z artykułu na artykuł. A potem dopisujemy swoje komentarze. Nawet najbardziej niszowe opracowania mogą dziś liczyć na masowe zainteresowanie” – czytamy w Rzeczpospolitej.

Źródło: Rzeczpospolita, Tomasz Wróblewski, 2009-03-28, str. A22